Byłeś kiedyś tak samotny, że
wychodziłeś z domu tylko po to by móc powiedzieć sąsiadce "dzień
dobry", minąć kilku niezadowolonych facetów na nierównych
chodnikach, albo kupić u podirytowanej ekspedientki butelkę
coca-coli, której normalnie nie pijesz, bo ma za dużo cukru?
Zdarzyło ci się siedzieć na ławce w najbardziej zatłoczonej
części twojego małego miasta, czekając aż przejdzie ktokolwiek
znajomy? Czy byłeś kiedyś tak bardzo samotny, ale zobaczywszy tę
najważniejszą osobę pomachałeś tylko i odszedleś w drugą
stronę?
Trzy godziny temu byłem samotny, a
teraz do ciebie piszę.
Sylvia Plath pisała, że "umieranie
jest sztuką", ale w moim przypadku to jak na razie obraz bez
ostatniego pociągnięcia pędzlem, a w dodatku chyba właśnie
kończy się farba. Płótno trochę podziurawiłem – moja
realizacja hasła "sztuka dla sztuki", umieranie dla samego
faktu umierania. Agonia wyzwolona z wszelkiej cielesności.
Naturalistyczna krew prosto z serca artysty, które już zastygło w
zimną, klasyczną-ale-nie-doskonałą rzeźbę. Szkoda tylko, że
kiedy dokończę twórczy akt, cały mój dorobek zostanie w
nieodpowiedniej kolejności ułożony na ścianach galerii i źle
zinterpretowany, albo w najlepszym przypadku wyblaknie i zgrzybieje w
magazynie ze sztuką niewystarczająco artystyczną. Śmierć bez
fajerwerków nie byłaby przecież śmiercią prawdziwą.