piątek, 6 lipca 2012

"Dying is an art", an art of the lonely ones.


Byłeś kiedyś tak samotny, że wychodziłeś z domu tylko po to by móc powiedzieć sąsiadce "dzień dobry", minąć kilku niezadowolonych facetów na nierównych chodnikach, albo kupić u podirytowanej ekspedientki butelkę coca-coli, której normalnie nie pijesz, bo ma za dużo cukru? Zdarzyło ci się siedzieć na ławce w najbardziej zatłoczonej części twojego małego miasta, czekając aż przejdzie ktokolwiek znajomy? Czy byłeś kiedyś tak bardzo samotny, ale zobaczywszy tę najważniejszą osobę pomachałeś tylko i odszedleś w drugą stronę?
Trzy godziny temu byłem samotny, a teraz do ciebie piszę.
Sylvia Plath pisała, że "umieranie jest sztuką", ale w moim przypadku to jak na razie obraz bez ostatniego pociągnięcia pędzlem, a w dodatku chyba właśnie kończy się farba. Płótno trochę podziurawiłem – moja realizacja hasła "sztuka dla sztuki", umieranie dla samego faktu umierania. Agonia wyzwolona z wszelkiej cielesności. Naturalistyczna krew prosto z serca artysty, które już zastygło w zimną, klasyczną-ale-nie-doskonałą rzeźbę. Szkoda tylko, że kiedy dokończę twórczy akt, cały mój dorobek zostanie w nieodpowiedniej kolejności ułożony na ścianach galerii i źle zinterpretowany, albo w najlepszym przypadku wyblaknie i zgrzybieje w magazynie ze sztuką niewystarczająco artystyczną. Śmierć bez fajerwerków nie byłaby przecież śmiercią prawdziwą.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Poniedziałek 19:21

Dzisiaj jest poniedziałek i dokładnie o 19:21 założyłem tego bloga.
Po co?
To taka ucieczka od skończonego ludzkiego życia w nieskończoność słów. Może to brzmieć trochę idealistycznie, ale słowa, teksty są czymś więcej niż nasze marne życia. Trąci to egzystencjalizmem, ale daleko mi do Sartre'a czy Camusa. Każdy z nas jest odrębnym przypadkiem godnym uwagi psychologów, a w przypadku moim nadeszła faza, w której czuję potrzebą odłączenia się od dawnych znajomych i znalezienia innej obietnicy SZCZĘŚCIA.